Za co być wdzięcznym w 2020?
Niektórzy mówią, że w przyszłości będziemy wracali w rozmowach do roku 2020 tak, jak do jakieś wspólnej, trochę szalonej i przerażającej podróży. Być może tak będzie. W końcu to był zupełnie zakręcony rok. Rok, który pewnie wielu z nas (jak nie wszystkim) dał się mocno we znaki. Czy mamy więc za co dziękować? Czy możemy szczerze zająć się pod koniec tego roku praktyką wdzięczności?
Grubo ponad ćwierć wieku temu, gdzieś w środkowych stanach USA, tradycyjnym bastionie konserwatystów, a obecnie pewnie wielbicieli Trumpa, zostałem zaproszony na kolację do bardzo religijnej rodziny. Przed posiłkiem pani domu poprosiła wszystkich o skupienie i w kilku prostych słowach zmówiła modlitwę. Nie była to nawet jakaś konkretna modlitwa, uprawomocniona powagą dekretującej ją instytucji i wiekami mechanicznego powtarzania. Było to raczej kilka prostych, spontanicznych zdań, skierowanych do jej boga, dziękujących za to, że jesteśmy razem i będziemy mogli zjeść wspólnie posiłek.
W takim wyrażaniu wdzięczności tkwi jakiś sens – niezależnie od tego, komu ją wyrażamy. Nie ma bowiem znaczenia czy jesteśmy religijni, wątpiący lub zdecydowaliśmy się zerwać z Najwyższym wszelkie relacje. Dla ogromnej większości osób z naszego kręgu cywilizacyjnego jedzenie to oczywista, codzienna, mała rzecz. Ale jak się nad tym zastanowić, może jednak nie taka mała. Zanim cokolwiek pojawi się na naszym stole, musi bowiem zostać spełnionych sporo, wcale nie oczywistych warunków. Musimy mieć pieniądze, żeby jedzenie kupić albo szczęście, że ktoś zdecydował się nas do wspólnego posiłku zaprosić. Musi być ktoś, kto zadał sobie trud i surowce do naszego dania posadził, pielęgnował i zebrał. Ktoś potem surowce te przetworzył, ktoś inny je dowiózł, jeszcze ktoś inny nasze danie przyrządził. I nie ma większego znaczenia, czy osoby te robiły to za pieniądze, z potrzeby serca czy z przyzwyczajenia. Faktem jest, że włożyły w to swoją pracę, a w rezultacie coś bezcennego – kawałek swojego życia. Dodatkowo, my sami znaleźliśmy czas, aby usiąść razem ze znajomymi, przyjaciółmi lub rodziną, a także – co również nieoczywiste – nasze zdrowie pozwoliło nam zjeść posiłek ze smakiem. Tyle małych rzeczy, za które chyba warto być wdzięcznym.
Trochę podobnie jest z naszą praktyką jogi. Często robimy naszą jogę, a potem biegniemy do pracy, szkoły czy domu, żeby dać się połknąć temu, co nazywamy codziennością. Nawet jeśli nasza praktyka była pełna koncentracji, nawet jeśli na koniec praktyki złożyliśmy dłonie w namaste i skłoniliśmy głowę, czy przez chwilę chociaż szczerze czuliśmy wdzięczność? A przecież również w tym przypadku jest sporo małych rzeczy, za które wdzięcznym być warto. Może to był przypadek, może przeznaczenie, może karma, ale przecież kiedyś joga pojawiła się w naszym życiu, a to wcale takie oczywiste nie jest. Mieliśmy szczęście spotkać nauczycieli, którzy zachęcali nas do dalszej praktyki, inspirowali swoim przykładem, zadawali trudne, ale ważne pytania, oddawali nam swój czas, uwagę i otaczali troską. Ciągle znajdujemy czas rano albo wieczorem, żeby w ogóle na macie stanąć. Zdrowie pozwala nam na praktykę, pomimo tego, że wokół tylu ludzi choruje. Nasze ciało, pomimo nieubłaganego upływu czasu, (jeszcze) nas nie zawodzi i pozwala praktykę skończyć. Ciągle towarzyszy nam spokojny oddech i niesie nas ze sobą, a umysł czasem zawiesza się na moment w bezruchu skupienia. To wszystko, i wiele jeszcze innych rzeczy, bierzemy za pewnik, za coś oczywistego, a jak się dobrze zastanowić, dużo rzeczy musiało się wydarzyć, żebyśmy mogli dzisiaj po praktyce położyć się w śavāsanie.
Kiedy pojawia się coś wielkiego, jakaś pozytywna przemiana w naszym życiu, w pracy czy w polityce, radość i poczucie wdzięczności wydają się czymś naturalnym. Trudniej jednak praktykować wdzięczność za rzeczy, do których przywykliśmy, które wydają się oczywiste. Wspólna kawa po porannej praktyce, szczery uśmiech przechodnia na ulicy, cichy pokój, w którym można poczytać dobrą książkę, gorący posiłek w ciągu dnia, możliwość spotkania ze znajomymi, lekko szczypiące policzki na górskim stoku, wypad do kina czy teatru z przyjaciółmi, obiad we dwoje na mieście – te i tysiące innych rzeczy, które nam się po prostu wydarzają mogą (a może powinny) być również okazją do praktyki wdzięczności.
Rok 2020 był szalony, nieprzewidywalny, pełny nagłych zwrotów akcji. Był to rok pełen, często uzasadnionych, lęków o rodzinę, znajomych, o siebie, a także o przyszłość, o raty kredytów, o pracę. Był to także rok zmian – politycznych, gospodarczych, społecznych, mentalnych – a więc rok pełen frustracji, gniewu, niepokoju, ale również rok energii działania i nieśmiałej nadziei, przebijającej czasem przez zaśniedziałe poczucie bezsilności. Czy był to rok dobry, czy zły? Lepszy niż poprzedni a może gorszy? Co udało się nam osiągnąć, co zepsuli inni, a co – na własne życzenie i z niezmiennym wdziękiem – sami zawaliliśmy. Wiele takich pytań rodzi się pewnie teraz w naszych głowach. I jeszcze więcej się pewnie urodzi.
Jaki to był zatem rok? Nie wszystko wyszło perfekcyjnie, a wiele rzeczy to zupełna katastrofa. Pomimo tego, każdy ma z pewnością coś, za co może sobie lub innym podziękować. Oprócz codziennej sesji asan czy medytacji, warto może popraktykować zatem przez chwilę wdzięczność, szczególnie za rzeczy małe, na co dzień niedoceniane, bo tak bardzo oczywiste. Podziękujmy więc rokowi 2020, może nie był to super udany rok, ale właśnie uświadomił wielu z nas, że małe rzeczy wcale takie oczywiste nie są.
Marek Łaskawiec